Ponad trzy lata po publikacji RMF24.pl na temat kontrowersji związanych z rekultywacją działki w okolicach Mirocina Dolnego w Lubuskiem sprawą zainteresowali się śledczy. Na zlecenie Prokuratury Okręgowej w Katowicach do urzędów w Zielonej Górze i Nowej Soli zapukali funkcjonariusze CBA. Zabezpieczyli dokumenty związane z pracami na terenie dawnego składowiska odpadów poprodukcyjnych z fabryki FSO w pobliskim Kożuchowie. Prokuratura nie ujawnia zbyt wielu szczegółów, zasłaniając się dobrem śledztwa, ale zaznacza, że prowadzone postępowanie dotyczy nieprawidłowości w składowaniu odpadów.

Kiedy w połowie 2020 roku na leżącą przez lata odłogiem, leśną działkę przy drodze wojewódzkiej zaczęły się zjeżdżać ciężarówki z niewiadomego pochodzenia odpadami, a teren ogrodzono i zainstalowano na nim kamery, mieszkańcy okolicznych miejscowości nie kryli zaniepokojenia. Obserwując samochody docierające na rekultywowaną działkę, byli przekonani, że w okolice ich domów docierają odpady niewiadomego pochodzenia z Europy Zachodniej. O sprawie informowali wtedy WIOŚ i lokalne urzędy, ale jak mówili wówczas w rozmowie z RMF FM - nikt nie potraktował ich obaw na poważnie. Sami kierowcy, stojąc w kolejce na poboczu, by wyrzucić zawartość przyczep na rzekomo rekultywowanym terenie, sugerowali mieszkańcom, by zainteresowali się sprawą.

O podejrzanej rekultywacji terenu, zmowie milczenia miejscowych służb i urzędników oraz o obietnicach inwestora, które miały "wynagrodzić" mieszkańcom trudności, pisaliśmy wówczas TUTAJ

Rekordowo wysoki poziom zasolenia wód gruntowych

Na początku tego roku, po intensywnych opadach deszczu i roztopach na rekultywowanej działce pojawiło się gigantyczne bajoro, którego zapach i kolor zebranej cieczy dodatkowo zaniepokoił mieszkańców. Według naszych ustaleń, prowadzący prace na miejscu został zobowiązany do odpompowania zalegających tam substancji, łącznie w ilości około 270 tysięcy litrów.

Wojewódzki Inspektor Ochrony Środowiska w porozumieniu ze starostwem powiatowym w Nowej Soli, zwołał wówczas sztab kryzysowy w tej sprawie. Urzędnicy podejrzewali, że wody opadowe zmieszały się z odciekami ze składowanych odpadów. W posiedzeniu sztabu brali udział także przedstawiciele Lasów Państwowych i Wód Polskich. Badanie próbek wody z tzw. piezometrów (otworów obserwacyjnych wód gruntowych) wykazało, że do gruntu nie przedostają się substancje niebezpieczne, ale poziom zasolenia wód gruntowych jest rekordowo wysoki. To poziom dużo wyższy niż w Bałtyku - wyjaśnia w krótkiej rozmowie z RMF FM dr Joanna Michalik Pietraszak, rzecznik WIOŚ w Zielonej Górze.

Inspektorów zaniepokoiła też jednak skala przecieku z terenu dawnego składowiska. Nagromadzenie wód, zmieszanych z substancjami przesączającymi się przez składowane odpady zaobserwowano w odległości 200 metrów od działki. Firma prowadząca prace zobowiązała się do wpompowania odcieków spoza rekultywowanej działki na teren objęty pozwoleniem.

Mieszkańcy, z którymi rozmawialiśmy, tłumaczą jednak, że tak się nie stało. Co więcej - w ostatnich dniach zauważyli, że firma prowadząca rzekomą rekultywację wywozi z działki ciężki sprzęt. Na miejscu pozostały już tylko baraki, w których stacjonowali pracownicy firmy, zajmujący się m.in. ważeniem wjeżdżających ciężarówek. Skontaktowaliśmy się z Ireneuszem Winiarskim, który rozpoczął prace w Mirocinie Dolnym, wówczas jako szef spółki Irreco. Zapytaliśmy o prokuratorskie śledztwo.

To nie pierwsze śledztwo w tej sprawie. Było ich kilka i wszystkie były umarzane - przekazał w krótkiej rozmowie telefonicznej Ireneusz Winiarski, który jak się okazuje, sprzedał spółkę i nie zajmuje się już dawnym składowiskiem. Sprzedałem firmę, bo w takich warunkach nie dało się pracować. Atakowali mnie mieszkańcy i media. To już nie jest moja sprawa - ucina.

Udało nam się natomiast skontaktować z byłym współpracownikiem jego firmy. Zapytaliśmy, czy mogły tam trafiać jakiekolwiek odpady niebezpieczne. Temu nasz rozmówca zaprzeczył, ale przyznał, że rekultywacja była prowadzona "z partyzanta".

Tam było zbyt dużo osadów ściekowych, zmieszanych z ziemią, co miało stworzyć tę warstwę glebotwórczą. Problemem było to, że pan Garboś (współwłaściciel spółki Irreco - przyp. RMF FM) nie słuchał się prawa i prawników. Odpadów ściekowych było za dużo, były przekroczenia - tłumaczy były współpracownik firmy prowadzącej rekultywację, chcący pozostać anonimowym. Ścieki to wiadomo - fetor, a to nie podobało się mieszkańcom i walczyli z tą inwestycją - dodaje.

Nie udało nam się porozmawiać z obecną prezes spółki Irreco, która po zmianie właściciela nadal odpowiadała za rekultywację działki w Mirocinie Dolnym. Elżbieta Rojek, po tym jak usłyszała, że dzwoni do niej dziennikarz RMF FM, nie czekając na żadne pytanie - bez słowa odłożyła słuchawkę.

Samorządowcy zostali z problemem

Władze samorządowe przyznają, że w Mirocinie Dolnym zostały z ogromnym kłopotem. Nie wiadomo jakie będą dalsze losy tego terenu. O jego stanie i zagrożeniach dla środowiska debatował niedawno wspominany sztab kryzysowy w powiecie, ale żadnych decyzji nie podjęto. Firma prowadząca prace miała zgodę na dokończenie rekultywacji, zgoda na zwożenie odpadów już wygasła - tłumaczy rzeczniczka Urzędu Miasta i Gminy w Kożuchowie Anna Ciszka Marszewska.

Firma twierdziła, że dokańcza tę rekultywację, ale stan faktyczny jest zupełnie inny. Z terenu rekultywowanej działki zniknął sprzęt i to gmina Kożuchów została tak naprawdę z największym problemem - przyznaje.