Mało co ujawnia tę specjalizację grupy polityków tak bardzo jak lista kandydatów w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Wyraźnie można wśród nich wyróżnić grupę osób, która korzystając ze swojej rozpoznawalności, przyciąga do siebie głosy wyborców. Wykorzystywanie tego mechanizmu jest banalnie proste - wygrałeś raz, to wygrasz i w kolejnych wyborach, powodzenia chłopie!

Skąd ja go znam?

Nazwisk nie wymienię. Zrobią to w najbliższym czasie wszystkie media, bo taka ich rola.

Każdy z grubsza tylko obserwujący scenę polityczną wie, kogo dotyczy to spostrzeżenie. Oglądając listy kandydatów w wyborach europejskich, każdy też z pewnością natknie się na osoby, które zna z widzenia. Widział ich już w roli radnych, asystentów, dyrektorów gabinetów, potem posłów, senatorów i ministrów. Na tym polega ten fenomen - znacznie łatwiej poprzeć kogoś, kiedy się wie, o kogo chodzi, nawet jeśli pamiętamy jegomościa z zachowań, które sam wolałby zapomnieć.

Nieważne skąd, ważne że znam!

Mamy więc klasę polityków dyżurnych, kręcących się od lat między europarlamentem, samorządami, polskim rządem, instytucjami międzynarodowymi, Sejmem a Senatem. Byłoby oczywiście niesprawiedliwe posądzanie wszystkich aktywnych publicznie osób wyłącznie o chęć robienia kariery. Wiele z nich kieruje się autentyczną chęcią zmieniania rzeczywistości, doskonalenia jej i poprawiania.

Nie da się jednak zaprzeczyć, że jest wśród osób publicznie znanych z działalności politycznej grupa takich, których istnienia nie da się zidentyfikować z jakimkolwiek konkretnym działaniem, poza staniem w tle właściwych liderów, hałaśliwą gadaniną i robieniem tajemniczych czy jakichkolwiek innych wyrazistych min.

Zrobimy z ciebie lokomotywę!

Będziesz lojalny, popracujesz w jakimś eksponowanym, dającym wysoką rozpoznawalność miejscu, fajną komisją pokierujesz - i za parę miesięcy wystawimy cię w kolejnych wyborach. Byłeś zwracającym uwagę prezesem państwowej firmy, przedsiębiorcą? Świetnie, wystartuj w wyborach! W Senacie nie wyszło? Spoko, zrobisz jeszcze ze dwadzieścia konferencji prasowych o tym, co można przeczytać w mediach, dasz wyraz stanowisku albo oburzeniu jak chcesz, wjedziesz cały na biało z jakąś niedorzeczną inicjatywą, wdasz się parę razy w pyskówkę w jakimś studio ("ja panu nie przerywałem!") - i ludzie na ciebie zagłosują.

Zjazd na bocznicę

Tu również nie wymienię nazwisk, ale kolejowe porównanie aż prosi się o rozciągnięcie go także na inną grupę kandydatów. Każda lokomotywa, zachowując zdolności pociągowe, po jakimś czasie trafia do lokomotywowni, gdzie jej eksploatacja ustaje. Czasem przez wypalenie (oczywiście kotła), czasem przez potrzebę gruntowniejszego remontu, czasem z powodu potrzeby godnego zwieńczenia kariery, polegającej na pracowitym holowaniu ciężkich i bezwładnych wagonów.

Wyborcom pozostaje mi jedynie życzyć umiejętności właściwej oceny lokomotyw.

To tym łatwiejsze, że wiele z nich znamy.