Prokuratura, na podstawie badań DNA, potwierdziła tożsamość mężczyzny podpalonego na przystanku autobusowym w Łodzi. Do zbrodni doszło w marcu. Podejrzany o nią 33-latek przebywa w areszcie. Grozi mu nawet dożywocie.

Do tragedii doszło ma przystanku przy ul. Pomorskiej. Około godziny 1.00 na numer alarmowy policji zaczęły spływać zgłoszenia, z których wynikało, że płonie mężczyzna. Kiedy na miejsce dotarli policjanci i medycy, mężczyzna już nie żył. Policja apelowała o pomoc w ustaleniu tożsamości ofiary. Ostatecznie mężczyznę rozpoznała po odzieży, butach i charakterystycznej postawie ciała matka. W przeddzień zabójstwa 36-latek kontaktował się z nią telefonicznie, ale później milczał.     

Prokuratura Rejonowa Łódź-Śródmieście otrzymała wyniki badań DNA, które pozwalają na jednoznaczne potwierdzenie tożsamości mężczyzny, ofiary tej drastycznej zbrodni - poinformował rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Łodzi prok. Krzysztof Kopania.    

Badania zostały przeprowadzone w oparciu o materiał pobrany podczas sądowo-lekarskiej sekcji zwłok i od matki pokrzywdzonego. Dzisiaj możemy ze 100 procentową pewnością potwierdzić tożsamość ofiary - podkreślił prok. Kopania. 

Podejrzany o podpalenie mężczyzny 33-latek został zatrzymany kilka dni po zbrodni. Pomocny okazał się zapis z monitoringu, na filmie widać moment, w którym używa zapalniczki. Mężczyzna nie potrafił wytłumaczyć, dlaczego podpalił 36-latka i nie udzielił mu pomocy. Śledczy mają dowody, że był na przystanku aż do chwili ugaszenia ofiary przez strażaków i obserwował całą akcję ratowniczą. Takie zachowanie jest zastanawiające, dlatego prokuratura będzie chciała, aby podejrzany został przebadany psychiatrycznie.

Usłyszał zarzuty zabójstwa ze szczególnym okrucieństwem i obecnie przebywa w areszcie tymczasowym. Grozi mu co najmniej 15 lat więzienia, do dożywocia włącznie. 

Opracowanie: