Albo bierzecie to, co dajemy, albo nie dostaniecie nic… Ministerstwo Zdrowia proponuje pielęgniarkom podwyżki: 600 złotych brutto, ale siostry ich nie zobaczą, jeśli będą dalej walczyć o postulowane 1500 złotych.

W tym swoistym finansowym szantażu chodzi - jak donosi reporter RMF FM Mariusz Piekarski - o mechanizm wypłaty proponowanych podwyżek. Resort ma gotowe rozporządzenie, a Narodowy Fundusz Zdrowia - zabezpieczone pieniądze. To ponad 2 mld złotych. Środki te nie zostaną jednak uruchomione wszędzie, nawet jeśli zapadnie w tej sprawie polityczna decyzja w ministerstwie. Po pieniądze musiałby bowiem wystąpić dyrektor szpitala lub przychodni i podpisać aneks z NFZ-etem, że chce dać siostrom podwyżki - później będzie dzielił te pieniądze decydując, którym siostrom je dać i w jakiej wysokości. Jeśli więc w jakimś szpitalu pielęgniarki nie zakończą protestu - nie dostaną nic.

Uzależniamy przekazanie środków od woli podmiotu leczniczego, od porozumienia w zakładzie pracy - mówi wiceminister zdrowia Cezary Cieślukowski.

Jak zauważa nasz dziennikarz, może to być próba zatrzymania strajku od środka: wygaszania lokalnych sporów w poszczególnych placówkach, gdyby centrala związku pielęgniarek i położnych nadal nie przyjmowała oferty ministerstwa.

A dzisiaj kolejne rozmowy sióstr z rządem. Wczoraj pielęgniarki złożyły w Sejmie propozycję kompromisu: chcą podwyżek w wysokości 1500 złotych brutto, ale rozłożonych na trzy lata - po 500 złotych do 2017 roku.

Według resortu zdrowia, to za dużo. Ministerstwa Zdrowia, a w szczególności Narodowego Funduszu Zdrowia, z którego miałyby być finansowane podwyżki, nie stać na takie regulacje. Nawet rozłożone w czasie, jak proponują to pielęgniarki i położne - twierdzi wiceminister Cieślukowski.

(edbie)