Policja wszczęła dochodzenie ws. bezpośredniego narażenia na utratę życia lub zdrowia dwójki dzieci, których żaglówka przewróciła się wczoraj na Zatoce Puckiej. 12-latek i 13-latka szkolili się w jednej ze szkółek żeglarskich z Warszawy. Jak dowiedział się reporter RMF FM Kuba Kaługa, kiedy żaglówka nastolatków wywróciła się, nikt ze szkółki nie wezwał do nich pomocy.

Policja wyjaśnia teraz m.in., czy instruktorzy zapewnili dzieciom bezpieczeństwo, odpowiednią opiekę i nadzór na wodzie. Będziemy badać wszelkie okoliczności, czy spełnione zostały warunki zapewnienia dzieciom odpowiedniej liczby opiekunów i czy spełniono wszystkie przewidziane przepisami wymogi - mówi reporterowi RMF FM Justyna Olszewska z Komendy Powiatowej Policji w Pucku.

Po wypadku nastolatkowie trafili do szpitali. Doszło do wychłodzenia ciała tych dzieci, średniego wychłodzenia - tak to zostało określone - podaje Olszewka.

Jak dowiedział się w centrum SAR - Morskiej Służby Poszukiwania i Ratownictwa Kuba Kaługa, do przewróconej żaglówki, którą pływali nastolatkowie, nikt nie wzywał pomocy. Ratownicy dostrzegli ją przypadkiem, kiedy wracali z innej akcji. Nie było żadnego sygnału, że potrzebna jest pomoc. Był szczęśliwy traf. Nasza jednostka R-3 z ratownikami ze statku Sztorm wracała z udzielania pomocy jachtowi, który był na mieliźnie. Ratownicy zauważyli przewróconą żaglówkę. Oczywiście podjęli akcję przeszukania tego rejonu. Znaleźli 12-letniego chłopca, który oświadczył, że w wodzie jest już od mniej więcej pół godziny - relacjonuje w rozmowie z naszym dziennikarzem Mirosława Więckowska, rzecznik Morskiej Służby Poszukiwania i Ratownictwa. To od 12-latka ratownicy SAR-u dowiedzieli się, że w wodzie jest jeszcze 13-latka. Dziewczynka miała wypaść z jachtu kilka minut przez swoim kolegą. Nastolatki szukały jednostki SAR-u, WOPR-u i Straży Granicznej. Ostatecznie odnalazł ją śmigłowiec z Brygady Lotnictwa Marynarki Wojennej.

Na szczęście nastolatkowie mieli na sobie pianki i kamizelki ratunkowe.

Wiadomo, że tego dnia na Zatoce Puckiej panowały trudne warunki. Nie pogorszyły się jednak nagle, wcześniej służby wydawały ostrzeżenia związane m.in. z silnym wiatrem i wysoką falą. Nie musi to jednak oznaczać, że były to warunki, w których definitywnie nie można uczyć się żeglarstwa. Nie tylko po gładkiej wodzie się pływa. Bo co to za nauka - po gładkiej wodzie uczyć się pływać. Ale uważam, że instruktor, który organizował czy organizuje takie szkolenia żeglarskie, na pewno powinien zabezpieczyć przed takim pływaniem i przygotować tę młodzież na to, że może się coś wydarzyć. A nie byli przygotowani. Myślę, że powinni mieć przy sobie chociaż po komórce, żeby wezwać pomoc. Te dzieci nie miałyby nawet jak wezwać pomocy, gdyby nie nasza łódź ratownicza - podkreśla Więckowska. Dodaje, że także później nie dotarł do SAR-u żaden sygnał w tej sprawie.

Ja już tyle tu pracuję, że mnie już nic nie zdziwi. Ale myślę, że zdziwi to rodziców - podsumowuje rzeczniczka SAR-u.

Wszystkie okoliczności incydentu wyjaśniać będzie policja. Instruktor szkółki formalnie nie został jeszcze przesłuchany. We wstępnych rozmowach z policjantami miał jednak przyznać,  że w czasie, gdy wywróciła się żaglówka odnaleziona później przypadkowo przez ratowników, udzielał pomocy innym uczniom, którzy także mieli problemy na wodzie.

Trener szkółki żeglarskiej nie chciał spotkać się z naszym reporterem i odmówił rozmowy w tej sprawie. Pytany w rozmowie telefonicznej o to, dlaczego nie wezwał pomocy, odparł, że sam szukał dzieci i nie rozumie całego zamieszania, bo nikomu nic się nie stało.

(edbie)