Kopalnia "Wujek" Ruch Śląsk nie przerywa wydobycia. Jest ono wykluczone tylko w rejonie, gdzie od soboty trwa akcja ratownicza. Dwie kolejne ściany pracują normalnie.

Górnicy, z którymi rozmawiał nasz reporter Marcin Buczek, mówią, że starają się nie myśleć o samym wypadku i akcji ratowniczej - po prostu przychodzą do pracy.

Roboty muszą być prowadzone na innych poziomach. Tu jest Śląsk, to wiadomo, że tu trzęsie co chwilę. Na to nie wolno patrzeć. Trzeba zjeżdżać. Jak się ma rodzinę, to trzeba pracować - mówili.

Przed kopalnianą bramą nasz dziennikarz spotkał też jednak tych, którzy tu nie pracują. Ludzie się interesują, każdy się też tym przejmuje - usłyszał.

W nocy ratownicy szukający dwóch zaginionych górników przeszli 24 metry. Jak mówi Wojciech Jaros, rzecznik Katowickiego Holdingu Węglowego akcja jest bardzo trudna, bo cały czas trzeba przedzierać się przez zwały skał i kamieni. Od miejsc, gdzie mogą być poszukiwani ratowników dzieli nadal ponad 500 metrów.

Tempo posuwania się zależy od warunków jakie tam są, zależy od utrudnień. Nikt nie wie co będzie za kilka metrów, czyli równie dobrze tak jak mieliśmy wczoraj, gdzie ten postęp był stosunkowo nieduży, dzisiaj w nocy większy. Co będzie w ciągu dnia? Nie wiemy - oświadczył Jaros.

Pod ziemię dostarczono wszystkie elementy kombajnu, zaczyna się jego montaż. W normalnych warunkach transport i montaż zajmuje około tygodnia. Tu - dwa do trzech dni.

Kombajn powinien wejść w ścianę i zacząć drążyć nowy chodnik, między dwoma istniejącymi około stu metrów od wejścia do wyrobiska, w którym  jest montowany. Dalej nie da się przesunąć. Jest zbyt ciasno, są zabudowane przenośniki, rurociągi z powietrzem.

Do silnego wstrząsu doszło w sobotę po północy na skutek odprężenia górotworu na głębokości 1050 m. Podczas sprawdzania liczby pracowników okazało się, że dwóch z 20 znajdujących się w zagrożonym rejonie nie zgłosiło się. Rozpoczęto poszukiwania.

(j.)